Jeśli uda mi się napisać coś w miarę przyzwoitego, opublikuję to. A jeśli mi się nie uda wkrótce, to może kiedyś. Pytanie tylko: ile czasu trwa kiedyś? Może się tego dowiem.

Edit: 22.03. 2020 roku. Nowy szablon wykonany przeze mnie.

2 października 2015

Why are you my remady?


– Donovanie, oddaj Laurze lalkę. Nie można zabierać dziewczynkom zabawek, kochanie. – Elizabeth spojrzała z naganą na syna, lecz w jej oczach czaiła się iskierka czułości.
– A chłopcom można? – dopytywał chłopiec, zawzięcie odmawiając oddania lalki.  
– Nie, chłopcom też nie można. A teraz oddaj lalkę i powiedz: przepraszam.
– Przepraszam…
Lalka została zwrócona prawowitej właścicielce, która nie posiadała się wręcz z radości, gładząc loczki i poprawiając jej sukienkę. Mała dziewczynka spoglądała w smutne, ciemne oczy lalki, które przywodziły jej na myśl puste spojrzenie oczu jej taty. Zastygłe, martwe spojrzenie ciemnobrązowych oczu, w których zgasł blask nadziei, tlący się w nich dotychczas.

Pogrzeby to nie jest moja specjalność. Raz płaczę tak długo, że boli mnie głowa, a raz smucę się i zmuszam do refleksji na temat tego co będzie, gdy moje życie się skończy; zastanawiając się, gdzie moja dusza trafi po śmierci, a co stanie się z ciałem. Czy będzie się powoli rozkładało pod ziemią, czy może jednak jeszcze będzie mi potrzebne? I tym razem, jeśli chodzi o pogrzeb, nie było inaczej. Ale tym razem ani nie płakałam, ani się nie smuciłam.
Dziura w moim sercu była tak duża, że nie było miejsca na nic innego oprócz krwawego, pulsującego bólu. Bólu, którego nie można zrozumieć, dopóki nie uderzy w ciebie jak grom z jasnego nieba. Ten ból rezerwowany jest tylko i wyłącznie na chwilę, w której patrzysz jak trumna najważniejszej na świecie osoby  zostaje powoli zasypana piaskiem, a ziemia gładko uklepana.
Ja wiem, bo doświadczyłam tego aż dwa razy. Przez siedemnaście lat życia nigdy nie doświadczyłam podobnego uczucia jak te, kiedy widziałam martwe ciała swoim rodziców, a chwilę później już zamknięte trumny, zakopywane w ziemi na miejscowym cmentarzu.
Miałam sześć lat, kiedy zabrakło przy mnie mojego najważniejszego towarzysza dziecięcych zabaw. Skończyło się chodzenie do parku i na lody, oglądanie i czytanie bajek na dobranoc, sadzanie na kolanach i opowiadanie bajkowych historii, które zamieniały moje dzieciństwo w niemal tak piękną bajkę jak te opowieści, które wymyślał dla mnie tata. Jedynym przypomnieniem o tym, że już go przy mnie nie ma była lalka, którą od niego dostałam.
Byłam zbyt mała, by pamiętać każdy szczegół, ale wciąż miałam przed sobą żywe wspomnienie tego, gdy weszłam do pokoju dziennego i znalazłam leżącego tam tatę. Jedynym szczegółem, który pamiętam były jego oczy. Oczy tak podobne do moich, które raz na zawsze straciły swój blask, który tak dobrze pamiętałam. Te oczy śniły mi się przez ostatnie lata praktycznie noc w noc. Po tym wciąż szukałam taty. Byłam dzieckiem, nie rozumiałam, że nie żyje i już nie wróci. Zamęczałam mamę pytaniami o to, kiedy go zobaczę. Odpowiadała mi cierpliwie, próbując odwieść mnie od ciągłych pytań, którymi ją zasypywałam, jednak i to nie mogło trwać wiecznie.
Pewnego dnia po prostu straciła cierpliwość. Zalała się łzami i nawrzeszczała na mnie, że taty już nie ma, bo nie żyje i nie wróci. Naświetliła mi to w najgorszy możliwy sposób, który po prostu wybudził mnie z odrętwienia. Mając osiem lat nareszcie zrozumiałam, że tata odszedł na zawsze.
Szybko dorosłam, starając się pomagać mamie, żebyśmy mogły żyć bez zadłużania się i poradzić sobie jakoś z sytuacją życiową, która bez taty stała się aż nader beznadziejna. Mama musiała sprzedać dom, spakować nas i zabrać do nowego mieszkania – strychu w małej kamienicy, by móc zapłacić rachunki, zorganizować pogrzeb i żyć przez jakiś czas z pieniędzy, które zostaną. Potem znalazła sobie pracę, nową szkołę dla mnie i zamknęła się w sobie. Bardzo się zmieniła. Schudła, zmizerniała, zbladła. Pracowała na kilka etatów, żebyśmy miały gdzie mieszkać i co jeść. Ale nigdy już nie była tą samą mamą. Nigdy więcej już nie zobaczyłam jej uśmiechu. I przyrzekłam sobie, że nigdy nie znajdę powodu, by się uśmiechnąć, jeśli i ona tego nie zrobi.
W miarę upływu czasu mój intelekt nie dorównywał mojemu wiekowi. Byłam dzieckiem, które trzeźwo analizowało każdy problem, szukając sensownego wyjścia z sytuacji. Nie szukałam przyjaciół, radości i miłości. Porzuciłam dziecięce marzenia, żyjąc smutkiem i bólem, który zaszczepiono we mnie w dzieciństwie, patrząc na szczęśliwe, pełne rodziny, które nie doceniały tego, co miały. Miały siebie, swoją miłość i ulotne chwile życia, które przelewało im się między palcami bezpowrotnie znikając. Pozostawały im tylko wspomnienia, które prędzej czy później zatrą się w pamięci, nie pozwalając znów się przywołać.
Patrzyłam pustym wzrokiem na śmiejące się dzieci, ich rodziców, krewnych i przyjaciół, którzy nie mieli pojęcia, jak bardzo nie doceniają darów, które otrzymali, a które mi zabrano tak wcześnie, nie pozwalając w pełni się nimi nacieszyć. Jednak ból, który pielęgnowałam w sobie tak długo znalazł ujście kilka lat później, kiedy dowiedziałam się o chorobie mamy.
Zbieranie pieniędzy, kosztowne leczenie, długotrwałe chemioterapie i skomplikowane operacje, które odnosiły coraz marniejsze skutki, wprawiły mnie w stan otępienia. Nie liczyłam już dni, nie czekałam na nic. Patrzyłam tylko przez długie trzy lata jak powoli gasła, zabierając ze sobą cały ból, smutek i wspomnienia dobrego dzieciństwa, które wypełniały mnie niczym echo, które za każdym razem powracało ze zdwojoną siłą, zabierając je ze sobą, nie powracając jednak i nie pozwalając na to bym mogła je odzyskać. Przepadły na zawsze. Jedno po drugim pogrążało mnie w czarnej otchłani tępego, pulsującego bólu.
Siedziałam z nią do samego końca, z bijącym sercem i oczami pełnymi gorzkich łez, kiedy wewnętrzny ogień pustoszył świątynię moich bezkresnych fantazji i dających nadzieję myśli, które i tak ledwie we mnie żyły, jak długo nie podlewane kwiaty. Wtedy już moje serce było zbyt zranione, bym mogła cokolwiek czuć, jednak wciąż tliło się we mnie maleńkie uczucie nadziei. Gdy mama umarła, umarły wszelkie nadzieje. Nie miałam komu się zwierzyć z bólu, nie wspominając już o słowach, myślach i uczuciach, które burzyły się we mnie przez całe lata. Zastanawiałam się, dlaczego Bóg pozwolił jej odejść. Czy nie dość już wycierpiała przez ostatnie lata, by umierać w bólu i biedzie? Co jeszcze mogłam stracić, kiedy nic i nikt już nie był mi bliski? Odpowiedź nadeszła nieoczekiwanie.
Królestwo Wschodu, w którym mieszkałam miało dosyć jasne, surowe zasady. Żyło się tu dobrze, choć niezbyt bogato. Większości ludzie ledwie starczało na rachunki, a coroczny podatek, który upamiętniał zwycięstwo Królestwa Południa podczas trzeciej wojny światowej sprawiało, że nie narzekali, nawet jeśli ich życie było melancholijne i proste, a ich nadzieje na lepsze jutro - liche. Ciężko pracowali, by zapewnić swoim dzieciom dostatnie życie, choć wiedzieli, że zawsze w ich życiu pojawi się przeszkoda, która będzie chciała odciąć im skrzydła, nie poddawali się. Ja pozwoliłam odciąć sobie skrzydła, zabrać wszystko, co było mi drogie i nie wypowiedziałam nawet jednego słowa, kiedy zostałam sama jak palec.
Po pogrzebie mamy nie miałam już gdzie wracać. Nikt na mnie nie czekał w naszym mieszkaniu, nie miałam przyjaciół, a innej rodziny nie znałam. Miałam siedemnaście lat, co oznaczało, że jeszcze nie jestem dorosła. Trafiłabym do sierocińca, gdyby pewnego dnia w moim życiu nie pojawił się wysoki, siwowłosy mężczyzna z krawatem w złote grochy. Ten mężczyzna był moim dziadkiem, ojciec mojego taty i moją ostatnią nadzieją. Nie musiałam spłacać długów po leczeniu mamy, bo byłyśmy na to przygotowane. Polisa pokryła wszystkie wydatki, a dziadek zabrał mnie do nowego domu. Miejsca, w którym miałam spędzić czas aż do ukończenia pełnoletniości, a jeśli zechcę to trochę dłużej; i byłam za to wdzięczna.
Posiadłość była wielka i bogata, a widok wnętrza i krajobrazu wokół posiadłości był oszałamiający. To jak wszyscy miło mnie witali bardzo mnie zadziwiło; czułam się chciana. Czułam, że ktoś mnie tutaj chce, że jestem mile widziana, i to mnie urzekło, zakładając klapki na oczy, które nosiłam przez niemal dwa tygodnie, odkąd tu zamieszkałam. Nosiłam je aż do czasu, kiedy poznałam swoją babkę.
Wcześniej nie miałam nawet pojęcia, że mój dziadek jest żonaty i w jego życiu jest pani Gardiner; pani tego domu. A moja babka była typek kobiety, której nigdy nie chciałam się niczym narazić, bo była okrutna i zimna; nie znała uczuć. Była kompletnym przeciwieństwem mojego dziadka, który był ciepły i uczuciowy, obdarzając mnie wszystkimi dobrymi i miłymi uczuciami, dając mi wszystko na co uznał, że zasługuję, a ja byłam mu wdzięczna. Lecz mimo tego, że bardzo mnie kochał i był gotów wiele dla mnie zrobić, nie mógł przeciwstawić się swojej władczej żonie, która nienawidziła mnie od pierwszej chwili, i postanowiła zmienić mnie doszczętnie.  
Zmiany w moim życiu zaczęły się niemal natychmiast. Zaczynając od zmiany wyglądu aż do zmianę w zachowaniu i charakterze. Mimo wielu zmian, dziadek wciąż traktował mnie tak samo, chcąc naprawić to, że przez ponad siedemnaście lat nie podjął żadnej próby kontaktu ze mną. Babka nienawidziła mnie przez to jeszcze bardziej i zamiast szukać tego, co mogła jeszcze ze mną zrobić, i jak mnie zmienić, zaczęła szukać sposobu, jak się mnie pozbyć. Wciąż jednak próbowała mnie zniszczyć i zmienić, jak tylko mogła.
Nie wystarczyło jej, że ścięła mi włosy, zmieniła sposób ubierania, bycia, mój charakter i nawet moje myśli. Chciała się mnie pozbyć, jakbym była jej konkurentką i zamierzała jej coś zabrać. Jedynym co mogła jej zabrać była miłość i uwaga jej dziadka, która – jak się okazało – była elementem zazdrości i nienawiści, którą żywiła do mnie babka. Miłość mojego dziadka nie była jej potrzebna, już ją miała, mimo, że nie było to uczucie odwzajemnione; przynajmniej z jej strony, on kochał ją bezgranicznie. Uwaga mojego dziadka też nie była potrzebna mojej babce, bo i tak ja miała, jednak uważała, że należy jej się więcej. Dlatego postanowiła, że jeśli nie może mnie wyrzucić ani zabić, zrobi coś innego. Coś co pozwoli jej nadal mieć nade mną kontrolę, ale też trzymać mnie z dala od dziadka.
Tego akurat mogłam się spodziewać, gdy tylko pierwszy raz go zobaczyłam, jednak to, co powiedziała mi babka, było gorsze niż samo patrzenie w jego jasnoniebieskie i piękne do bólu oczy.
„Lauro, poznaj Daniela Rosena. To twój narzeczony, kochanie. Pobierzecie się za trzy tygodnie”.
Daniel… Czy mógł być bardziej idealny? Był tak idealny, że to po prostu niemożliwe.
Idealny w każdym calu, pod jakim kątem na niego nie spojrzeć. Miał wszystko, co powinien mieć ideał każdej widzącej na oczy dziewczyny, czy też kobiety. Jednak na samą myśl o tym, że miałabym go poślubić była jak noże. Nie mogłam myśleć o sobie i nim razem. To było coś bardzo niedorzecznego, złego i dobrze wiedziałam, że choćbym nawet bardzo chciała, nie będę umiała się w nim zakochać, choćby nie wiem co. Ja po prostu nie umiałam już kochać.
Babka chciała mu zmarnować życie, wiedząc, że tylko tak może odciągną mnie od dziadka – wydając mnie za mąż. Zmuszając mnie do poślubienia obcego mi mężczyzny, tylko dlatego, że po wielu latach nareszcie spełniłam swoje maleńkie, dziecięce marzenie o posiadaniu dziadka i babci. Wciągnęła go w to, bo mnie nienawidziła i zrobiłaby wszystko, żebym zniknęła z życia dziadka; raz na zawsze.
Na początku chciałam jakoś załagodzić tę jej nienawiść, ale z dnia na dzień nienawidziła mnie bardziej i bardziej, a tej nienawiści wciąż przybywało i przybywało. Miałam tylko siedemnaście lat, ale byłam na tyle świadoma tego, że lepiej będzie, jeśli spełnię jej żądanie dotyczące ślubu i zniknę z życia dziadka, dla dobra Daniela i dla dobra dziadka. Bo w żadnym rozwiązaniu, które przewidywałam, nie było miejsca na moje dobro. Wiedziałam, że przeciwstawiając się babce przysporzę kłopotów dziadkowi, ale i sobie, a idąc jej na rękę przysporzę ich i Danielowi, i sobie.
Nigdy nie byłam zakochana, nie miałam też tego w planach. Kochanie było trudne, niosło za sobą cierpienie, którego ja już nie chciałam poczuć. Wystarczyło mi to, że w miesiąc zakochałam się w ledwie co odzyskanym dziadku. Dziadek kochał mnie, a ja kochałam dziadka; jego miłość była wszystkim. Nie czułam tego, że jeszcze ktoś jest mi potrzebny, dopóki dziadek nie poruszył tego w rozmowie, podczas naszej ulubionej rozrywki – gry w szachy.
– Jak przygotowania do ślubu? – zapytał, sącząc powoli herbatę. – Goniec na G4.
Przesunął figurę po szachownicy i uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
– Fatalnie – przyznałam zgodnie z prawdą. Przestawiłam figurę. – Wieża bije gońca.
Uśmiechnęłam się bez przekonania.
– Ach! Znowu – sapnął ze zbolałą miną. Potarł brodę i spojrzał na mnie. – A można zapytać, dlaczego fatalnie? Daniel Rosen to bardzo miły, młody człowiek. I bogaty.
Patrzę na niego kątem oka, udając, że skupiam się na grze; nieudolnie.
– Hmm, tak. Jest miły, nawet bardzo. Ale ja go nie znam. Nic o nim nie wiem, kompletnie.
– I o to właśnie chodzi w narzeczeństwie, kruszynko. O to, by ludzie mogli się poznawać.
– Dziadku, a co z… miłością? – Nie wiem, dlaczego o to zapytałam.
Uśmiechnął się dobrodusznie i ujął moją dłoń w swoją, przykrywając ją drugą. Gładził powoli spracowaną dłonią moją i chwilę patrzył swoimi szarymi, spokojnymi oczami w moje.
– Jeśli jeszcze jej nie ma, nie martw się. Przyjdzie prędzej czy później. Obiecuję.
Zawahałam się zanim zadałam następne pytanie. Zapytać?
– A ty kochałeś babcię, kiedy się z nią ożeniłeś, prawda? – Przygryzłam wargi.
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Pojawił się posępny smutek, który próbował ukryć.
– Babcia i ja to skomplikowana historia; kochałem ją i nadal kocham. Ty też się zakochasz. Jeśli nie teraz to później. I pamiętaj: „Lepiej późno niż wcale” – powiedział nieco tajemniczo.
Wstał od stołu, przy którym graliśmy i spojrzał na swój zegarek na rękę.
– Dokończymy kiedy indziej, kwiatuszku. Mam kilka spraw do załatwienia.
– Kocham cię, dziadku – powiedziałam z uśmiechem i nachyliłam się, by go pocałować.
– Ja ciebie też, kochanie.
Wyszedł.
Zaczęłam się zastanawiać nad jego słowami nad filiżanką stygnącej herbaty, w którą wbiłam spojrzenie. Nie miałam pojęcia, co znaczyło: „Lepiej późno niż wcale”; w mniemaniu dziadka mogło to być wszystko. Miał dziwny, filozoficzny nawyk, którym zawsze mi coś komplikował. Nie tłumaczył wszystkiego, jak na tacy. Musiałam szukać znaczenia każdej wskazówki, a ledwie rozwikłałam pierwszą, przyszedł czas na kolejne:
„Nigdy nie znamy ludzi wystarczająco dobrze, by móc poznać ich dusze”.
„Zgubiłem kiedyś część zegarka, bez której cały mechanizm nie mógł pracować jak należy”.
„Mówiłem kiedyś twojemu tacie, że powinien uważać na to, co pije”.
„Usposobienie z jakim traktujemy ludzi jest takie z jakim my chcielibyśmy być traktowani”.
Długo się zastanawiałam, o co mu chodziło; główkowałam na milion sposobów. Jednak filozofie i zagadki mojego dziadka musiałby poczekać. Miałam na głowie ślub, „ukochanego” i walniętą babkę, która nienawidziła mnie tak bardzo, że gotowa była się posunąć do wszystkiego. Musiałam dopilnować, żeby jej złość skupiła się tylko na mnie. Nikt inny nie był jej nic winny, to mnie nienawidziła i nikt inny nie mógł na tym ucierpieć.
Robiłam wszystko, co chciała, jednak wciąż spędzałam dużo czasu z dziadkiem, a ona o dziwo nie miała nic przeciwko temu. Jednak miała własne warunki tego dotyczące: miałam spędzać tyle czasu z Danielem, ile spędzam go z dziadkiem.
Pierwszy tydzień minął dosyć szybko, a nawet za szybko. Spędziłam z dziadkiem zaledwie cztery godziny z powodu tego, że był ciągle zajęty, więc prawowicie powinnam tyle czasu poświęcić narzeczonemu. Tu znów wcinała się babka, która niemal siłą zmuszała mnie do tego bym spędzała z nim więcej czasu. To na początku było nie do zniesienia, zwłaszcza, że on naprawdę był bardzo miły, a ja starałam się traktować go kulturalnie i uprzejmie, by nie mógł sobie pomyśleć niczego na temat tego, co mogę do niego czuć. To było w porządku wobec niego, jednak czułam, że nie do końca o to mu chodziło.
Podobała mi się nasza relacja. Byliśmy trochę jak dwójka nieporadnych nastolatków. On bał się, że jeśli dotknie mnie w zły sposób, może mi się nie spodobać, a ja bałam się, że jeśli pozwolę mu się dotknąć, a to mi się spodoba, to on może pomyśleć, że to coś więcej niż lubienie. Był ostrożny, jeśli chodziło o granicę mojej nietykalności cielesnej, ale kiedy rozmawialiśmy mogłam zauważyć, że nie starał się we wszystkim ze mną zgadzać; miał własne zdanie na każdy temat i nie krył się z tym. To była jedna z cech, które bardzo mi się w nim podobały, i zaczęłam się bać sposobu, w jaki on mi się podobał. Bo to zaczynało być czymś więcej niż lubieniem…
Piątego dnia zrobił coś, czego się nie spodziewałam: poprosił mnie o rękę. Wiedział, że ma już na to pozwolenia mojej babki, mimo to zrobił to, a ja się zgodziłam, wciąż zszokowana. Nie myślałam, że tak ważne dla niego będzie moje zdanie na ten temat. Zaskoczył mnie tym; zaczęłam czuć ekscytację, choć nie powinnam, a spędzanie z nim czasu było przyjemne, zwłaszcza, że odpowiadał na moje liczne pytania, nigdy nie odwlekając odpowiedzi lub odmawiając jej. Był ze mną szczery, więc ja też starałam się to robić. Umiał mnie rozbawić, był błyskotliwy, dowcipny i uroczy. To sprawiało, że czułam się nieco zagubiona. Nie kochałam go, jednak w jego towarzystwie nie potrafiłam się pozbyć tego dziwnego napięcia w podbrzuszu; denerwowałam się przy nim.
Drugi tydzień, mimo że pierwszy upłynął szybko i przyjemnie, nie zapowiadał się dobrze; to już nie były przelewki. Moją babkę ogarnęło szaleństwo – prawdziwe i demoniczne – które odrywało ją od okazywania mi nienawiści, co z ulgą przyjmowałam. Wszystko odbywało się w gorączkowym pędzie – szybko i nerwowo. Wszyscy żyli przygotowaniami, tylko nie ja.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam suknię, zaniemówiłam z wrażenia; była zbyt oczywiście piękna, żeby było inaczej. Cała z satyny i koronki, obszyta jedwabną tasiemką i małymi diamencikami; stylizowana na princeskę z obcisłą górą i rozkloszowaną, szeroką suknią. Była tak śnieżnobiała i piękna, że od razu ją przymierzyłam i nie mogłam się powstrzymać przed gapieniem się na siebie w lustrze, przez co poczułam wyrzuty sumienia. Nie powinnam się tak zachowywać.
Ten ślub wcale nie powinien mnie cieszyć, i nie cieszył, ale pokusa była niezwyciężona.
Suknia podobała mi się tak bardzo, że przyśniła mi się tej samej nocy. Widziałam swoje zachwycone odbicie w lustrze i stojącego za mną Daniela, a także dziadka i babkę. Jednak podniecenie i zachwyt suknią przezwyciężyły moje dawne koszmary nocne. Raz widziałam martwego tatę z pustymi oczodołami, a raz chorą mamę w szpitalu, która miała podłączone do ciała urządzenie monitorujące pracę serca – serca, którego nie miała; w tym miejscu ziała wielka dziura. Później zaś przyszła kolej na babkę i dziadka: babka ubrana w złoty kombinezon, jakby zrobiony z folii, uderzała jak w transie wielkim, długim batem w zakrwawione, martwe ciało dziadka, które wciąż wrzeszczało z bólu; mimo fizycznej śmierci.
Te koszmary dręczyły mnie przez cały tydzień, a każdej kolejnej nocy budziłam się z utkwionym w gardle okrzykiem strachu i zimnym potem na ciele.
Upłynęły kilka dni, a  one wciąż nie dawały mi spokoju. Każdej nocy budziłam się z wrzaskiem, budząc przy tym babkę i dziadka, którzy siedzieli ze mną, dopóki nie zasnęłam. Ani razu nie opowiedziałam im treści swojego snu, mimo ich nalegań. One wciąż były w mojej głowie, żyły we mnie, a ja nie umiałam się ich pozbyć.
W noc z soboty na niedzielę czarę goryczy przelał koszmar, w którym przyśniło mi się moje zakrwawione odbicie w czarnej sukni ślubnej i bez twarzy; moje wrzaski postawiły na nogi wszystkich w rezydencji. Nikomu nie powiedziałam, co mi się przyśniło, jednak wystarczyło jedno spojrzenie babki i błysk w jej oczach, a wiedziałam, że to nie będzie ostatni taki sen. Koszmary zaczęły mnie nawiedzać co noc.
Martwe oczy taty, smutne spojrzenie dziadka, chora i zmęczona twarz mamy, odbicia w lustrach, błyski w oczach babki. Daniel był jedyną osobą, z którą nie wiązały się moje koszmary i wystarczyło, że kiedy w następnym poniedziałek znów obudziłam się z krzykiem, poczułam się bezpieczna, gdy wyszeptał mi do ucha: „Spokojnie. Jestem przy tobie”.
Od tamtej chwili koszmary dały mi spokój. Mogłam spać spokojnie, jednak całe noce spędzałam na leżeniu z otwartymi oczami i zamartwianiu się ślubem. Im bliżej soboty, tym bardziej się denerwowałam, choć gdyby wciąż śniły mi się koszmary, zapewne mniej bym się stresowała. Czułam się z tym lżej z tym, że nie widziałam już tych okropnych rzeczy w swoich snach, ale bałam się tego, jak mocno mu ufałam, że wystarczył mi tylko dotyk jego ciała i kilka prostych słów, żeby koszmary, które od kilku lat nie dawały mi spać, przestały mnie nawiedzać; to mnie przerażało, zwłaszcza, że czułam się przy nim stanowczo za dobrze. Potrzebowałam powietrza, dusiłam się tym wszystkim – ślub, nienawiść babki, nieodgadnione uczucie do przymusowego narzeczonego, dręczące mnie koszmary.
Wszystko wymagało przemyślenia.
Trzeci tydzień był istnym koszmarem; nie mogłam spać, jeść, oddychać, wiedząc, co przyniesie sobota; a nadeszła błyskawicznie, jakby ktoś postanowił, że sobota będzie zaraz po poniedziałku. Ten dzień mnie niesamowicie przerażał. Wszystko było tak jak sobie wyobrażałam: biała sukienka, ucisk w żołądku i kontakt wzrokowy z nim; to było jak niebiański marsz diabła. „Tak” niemal utknęło mi w gardle, lecz spojrzenie mojej babki prędko przywróciło mi dar mówienia.
Wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak przewidywałam. Wszystko kręciło się wokół mnie i jego; gdzie nie poszłam, tam mi gratulowano, zachwycano się mną, przytulano i komplementowano – niektórzy witali mnie w rodzinie, stąd wiedziałam, kto jest krewnym mojego męża, a kto znajomym mojej babki. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą: dobrnęłam do końca przyjęcia, zapamiętałam ważne osoby, i nie zwymiotowałam. Jednak jedno nie dawało mi spokoju; pocałunek. Pocałunek, który wciąż czułam na ustach. Nie ten po: „Ogłaszam was mężem i żoną… możecie się pocałować”, ale ten cudowny, niewymuszony pocałunek, którym mnie obdarzył na dobranoc.
Skutecznie mnie otrzeźwił i mimo zmęczenia, poczułam zawód, że noc, którą powinniśmy spędzić razem, będziemy osobno. Mimo to moje obawy zostały uciszone wiedzą o tym, że jeśli nie dziś to kiedy indziej. Od teraz byłam już jego żoną, więc prędzej czy później i tak miało się to wydarzyć. Wiedziałam, że to nie był mój wymarzony sposób na małżeństwo, ale mimo to cieszyłam się, że uratuję dziadka.
Oszczędzę wszystkim cierpień związanych ze sobą. Wszystkim oprócz mojego męża.
Tej nocy nie mogłam zasnąć i podświadomie czułam, że nie tylko ja.
Nogi zaprowadziły mnie do pokoju Daniela, a ja nie rozumiałam, dlaczego właśnie do niego, choć wewnętrzny głosik podpowiadał mi: Potrzebujesz go; a ja wiedziałam, że to prawda. Potrzebowałam go właśnie w tej chwili. Nie potrzebowałam nikogo tak bardzo jak jego w tej chwili i choć znałam go bardzo krótko to wiedziałam, że jeśli nie on to nikt nie odpowie mi na moje pytania. Pytania, które wprowadzały zamęt w moje życie i burzyły mój idealny domek z kart, które sobie ułożyłam. Musiałam zbudować go na nieco pewniejszym gruncie, a żeby to zrobić potrzebowałam odpowiedzi.
Zapukałam niepewnie, wymyślając na szybko wyjaśnienie, jednak kiedy zobaczyłam go stojącego w drzwiach, odebrało mi mowę. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Nasunęła mi się tylko jedna myśl, którą wypowiedziałam:
– Musimy porozmawiać.
Wpuścił mnie do środka i zamknął drzwi, a gdy już obrzuciłam spojrzeniem cały pokój, spostrzegłam jedno: łóżko. Było pościelone, nieruszone.
– Nie spałeś – rzuciłam niemal oskarżycielsko.
Wyraz jego twarzy nie zmienił się, jakby nie była to ważna informacja.
Rzucił mi uważne spojrzenie.
– Miałem taki zamiar. – Uśmiechnął się niepewnie. – O czym chciałaś ze mną rozmawiać?
Nieco speszonym spojrzeniem obrzucił moje ubranie: krótkie spodenki i top na ramiączka w kolorze jasnego błękitu.
Czułam, że nie mam pojęcia, co tak naprawdę chciałam mu powiedzieć, po co przyszłam. Po prostu przyszłam, a cel mojej wizyty tu nadal był dla mnie nieznany. Po prostu wiedziałam, że powinnam tu być.
– Mogę z tobą spać? – pytam.
Wyraz zaskoczenia na jego twarzy sprawia, że chcę wycofać swoje pytanie, jednak on mi na to nie pozwala.
– Jasne. W porządku… Okej.
Następnego dnia uciekam do siebie, zanim go obudzę. To dziwne i niesamowite jednocześnie, jak dobrze czuję się po jednej nocy z nim. Spaliśmy w jednym łóżku, ale nie ze sobą jednak wystarczyło mi leżenie obok niego, by dobrze się czuć. To nic więcej niż komfort i bezpieczeństwo, próbuję sobie wmawiać. Wiem jednak, że to coś głębszego. Coś co nie wymaga słów, a jednak tak wiele mówi. Nie miłość ani nie przyjaźń. To coś równie głębokiego co szalonego, ale myślę, że nigdy się z niego nie wyleczę, ale też nigdy nie zakocham w nim. To mnie przeraża, ale tak właśnie jest. Nie kocham go, jednak nie potrafię bez niego nawet oddychać. To szalone, głupie i infantylne, ale to uczucie mi się podoba. Nareszcie czuję coś czego nie umiem jasno określić i jednoznacznie zaszufladkować. To coś co sprawia, że chcę być blisko niego, ale jednocześnie trzymać się na dystans.
I tak jest przez kilka kolejnych dni, które są jednymi z ostatnich, które spędzam w rezydencji dziadków. Daniel wyjechał już następnego dnia po ślubie, więc nie muszę się martwić tym, że będę ciągle musiała się zmuszać do unikania go. Nie tęsknie za nim, choć czuję, że czegoś mi brakuje, jednak staram się o tym nie myśleć i skupiam na cieszeniu ostatnimi dniami mojego pobytu tutaj. Każdą ostatnią chwilą, którą spędzę z dziadkiem na grze w szachy, ostatnimi minutami, które poświęcę na spacerowanie wśród grządek i rabatek, a także tym, że moja babka dała mi spokój. Już nie musi się mną martwić; więcej mnie nie zobaczy.
Będę tęsknić za każdym zakamarkiem swojego pokoju, ogrodem, ludźmi i atmosferą tego miejsca, a jedyną osobą, którą z ulga opuszczę będzie moja babka, która cieszy się z mojego wyjazdu niemal tak bardzo, jak ja trapię. Mimo to jednak czuję pewną ulgę, że znajdę się daleko stąd. Uwolnię się spod jej wpływu i mimo, że to za jej sprawką w wieku siedemnastu lat mam już męża to cieszę się, że chociaż jeśli o wybór chodzi, moje serce miało w to wkład własny. Bo mimo, że udaję, że za nim nie tęsknię to mam ogromną ochotę, żeby kazać mu tu wrócić. Nie chcę tego przyznać przed samą sobą, ale tak jest. Wiem już czego mi brakuje: jednej części mojego serca, które zabrał ze sobą. Nie chcę, ale wiem, że tak jest. Kocham go. To jedyne sensowne wytłumaczenie. 

3 komentarze:

  1. Jezu... Tinsley.
    To jest takie... Cudowne. Boskie. Idealne *.*
    Ja chcę więcej! Kurde. Czytam. Czytam. I tu nagle koniec. A ja takie „Że co? Ale jak to? Przecież dopiero zaczęłam!” Błagam. Pisz więcej takich rzeczy *.* Normalnie nie mogłam się oderwać. Kocham, kocham, kocham. Dziękuję za to, że jesteś i za to, że piszesz, bo nie wiem co ja bym bez Ciebie zrobiła :D
    Szczerze to zastanawiam się kiedy Ty znalazłaś czas, żeby to napisać. Ja praktycznie od samego rana do wieczora (lub nocy) mam tyle do robienia, że ledwo się wyrabiam. Kartkówki, sprawdziany, zadania. I ostatnio jeszcze przygotowywanie się do tych konkursów kuratoryjnych :/ Mądra ja zapisałam się aż na siedem. Może któryś mi wyjdzie :'D A Ty bierzesz w czymś udział? I serio powiedz mi, kiedy Ty na wszystko znajdujesz czas?
    No ale mimo wszystko jestem tu i piszę komentarz. Dla Ciebie wszystko ;) Mam nadzieję, że zmotywuję Cię do dalszej pracy, bo to jest na prawdę niesamowite. Pożycz trochę talentu. Ślicznie proszę :D
    Niecierpliwie czekam na kolejne Twoje wpisy.
    Pozdrawiam
    Kate

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję ^-^ Zawsze przychodzisz i poprawiasz mi humor :D
      Mam tyle pomysłów, że w wolnym czasie piszę. Jednak nie wszystkie opowieści mogą dotrwać do opublikowania, bo czasem je usuwam, wiedząc, że mi się nie podobają.
      Też mam dużo do zrobienia, ale staram się też znaleźć czas dla swoich pasji, zwłaszcza, że tak bardzo lubię pisanie.
      Jeśli chodzi co o konkursy i te sprawy to jest ich kilka w szkole, jednak ja postanowiłam się nie angażować w nie, bo jedynym przedmiotem w jaki chciałabym się zaangażować byłby angielski, a ja i tak mam już dużo w życiu i w nauce i nie jestem w stanie zabrać sobie czasu na pisanie w ramach żadnego konkursu. Czas na pisanie to około godzina dziennie. Wracam ze szkoły najpóźniej o piętnastej, ale tylko w poniedziałki. Po szkole trzy godziny nauki i odrabiania lekcji oraz czytanie tematów, a reszta to czas na czytanie książek (w tym lektur szkolnych) i pisanie. No i trochę sprzątanie i inne pierdoły.
      Piszę zazwyczaj już około dziewiętnastej lub dwudziestej, ale to mi w niczym nie przeszkadza. Jeśli coś kochasz to nic nie powinno ci w tym przeszkadzać.
      Chciałabym też w końcu, żebyś napisała jakieś opowiadanie, bo chętnie poczytam ^^

      Pozdrawiam
      Tinka xx

      Usuń
  2. Zawsze wszystko widzę ostatnia
    Nie umiem tego opisać ..
    Wciągające .Czuję nie dosyt jednym .Chcę kolejny. Bardzo piękne .Lubię twój styl pisania .
    Zabłądziłam szukając blogów i wpadłam tu .Cieszę się .Dobry pan internet mnie tu zaprowadził .Dziękować mu
    Gorąco pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń