Niesamowite, jak dawno temu byłam tu po raz ostatni! Ostatni tekst z czerwca 2017, mimo że zajrzałam tu jeszcze wiele razy w 2018 i 2019 roku. Obiecywałam sobie, że ta strona wróci do życia, ale znów zawiodłam. Zbyt wiele na głowie... Dlatego wstawiam tekst, żeby wpadło coś nowego. Miałam zamiar zrobić z tego kiedyś ciekawe opowiadanie, ale zmieniłam zdanie. A żeby chociaż sama idea nie została zapomniana, oto Miranda. Nie jest doskonała, być może zagubicie się podczas czytania, ponieważ jest to ogromny skrót tego, co miało się dziać. No ale minęło mnóstwo czasu i nigdy nie rozwinęłam go na dłużej. Nie chcę o nim zapomnieć, więc umieszczam w bezpiecznym miejscu. Tutaj.
Daniel i Miranda
Miranda Williams
Pani Danielowa Williams
Daniel i Miranda Williamsowie
Daniel + Miranda = Miłość
Daniel Williams,
najlepszy przyjaciel przewodniczącego samorządu i chłopak głównej
cheerleaderki, Mackenzie Bickerman, właśnie szedł w jej stronę. A
raczej w stronę swojej szafki, bo mieli je obok siebie.
– Hej, Miran –
zagaił.
Otworzył swoją
szafkę i włożył do niej podręcznik od hiszpańskiego.
– Cześć, Daniel
– odpowiedziała nieśmiało. Zawsze rumieniła się, kiedy tak ją
nazywał.
Zamknął szafkę i
oparł się o nią plecami. Obrócił głowę i spojrzał na Mirandę
swoimi szarymi oczami.
– Jakie plany na
dziś, ha? Jakaś gorąca randka?
Dziś były
Walentynki i ona marzyła tylko o randce z nim.
Kochała się w
Danielu od ośmiu lat i tyle samo się z nim przyjaźniła. On jednak
widział w niej tylko koleżankę. Może siostrę. Ale nigdy nie
dziewczynę.
1
–
Nie uściskasz mnie, mała? To ja, Marie!
Starsza siostra szła
w jej stronę w mikromini i butach na niebotycznych obcasach. (Mimo
zera na termometrze). Za rękę trzymała wysokiego, szczupłego
blondyna, który wyglądał jak model z okładki. Włosy miał jasne,
trochę przydługie, opadające na niebiesko-zielone oczy. Na ustach
miał obłędny uśmiech, kiedy spojrzał na nią.
Para idealna…
Miranda patrzyła na
nich z mieszanymi uczuciami. To powtarzało się nie raz. Kolejny
przystojny, bogaty chłoptaś, który myśli, że będzie tym
jedynym. A ona się nim zabawi, okradnie go i zostawi.
Tak to szło i nie
zanosiło się, by Marie zmieniła taktykę.
Chwilę później
siostra dusiła ją w swoich objęciach. W tych obcasach była dużo
wyższa od młodszej siostry, a jej perfumy gryzły Mirandę w
nozdrza. Powstrzymała odruch wymiotny i wtuliła się w
dwudziestodwulatkę. Przecież tak rzadko miała okazję, by
ktokolwiek ją przytulił. Ich rodzice Siostra wycisnęła na jej
policzku siarczystego buziaka, odsuwając się.
– Strasznie się
cieszę, że nareszcie znów się widzimy, skarbie! To Miranda, moja
siostra, a to jest Josh, mój… chłopak. – Powiedziała jakby z
niechęcią. – Tak się cieszę, że nareszcie możecie się
poznać! – entuzjazmowała się starsza Stone.
Przystojniak
spojrzał na Mirandę, a ona na niego. Z bliska był jeszcze
przystojniejszy, jego uśmiech bardziej czarujący, a on… słodszy?
Mmm, za dużo już tej słodyczy. Jednak Miranda musiała przyznać,
że było z niego ciasteczko.
Posłał jej zalotny
uśmieszek i wyciągnął do niej rękę, by dopełnić rytuału,
który odbywał się już wiele razy.
– Miło wreszcie
dopasować twarzy do imienia – powiedział z uśmiechem, ściskając
serdecznie jej dłoń. Skrępowana Miranda uśmiechnęła się
niemrawo i odwzajemniła uścisk.
– Nawzajem –
odparła uprzejmie. – Może lepiej chodźmy do środka, rodzice już
czekają. Bardzo chcą cię poznać i… zadać ci milion pytań.
Radzę ci, żebyś zwiał, póki jeszcze masz okazję.
Zaśmiał się,
posyłając jej śliczny, chłopięcy uśmiech.
– Dowcipna jesteś
– powiedział bardziej do siebie niż do niej.
Zmarszczyła brwi ze
zdziwienia. Myślał, że to żart? Ona mówiła poważnie!
– Nie strasz go,
bo naprawdę zwieje, a ja nie znajdę drugiego takiego naiwniaka! –
Marie zachichotała wysokim, piskliwym głosikiem, wieszając mu się
na ramieniu.
Miranda miała
ochotę stąd wyparować. Niestety nie umiała jeszcze tej sztuki.
– No dzięki! –
Puścił jej oko i pocałował w policzek.
Wszyscy zaśmiali
się, zmierzając w stronę domu. Weszli do środka w chwili, gdy
rodzice dziewczyn odskoczyli od drzwi. Mieli winę wymalowaną na
twarze. Uśmiechnęli się identycznymi, idealnymi uśmiechami i
rozglądali
– Tylko je
czyściliśmy!
Miranda parsknęła
pod nosem.
Tak, tylko
sprawdzaliście, jakim jeździ samochodem. O to akurat nie musicie
się martwić, bo ona wybiera tylko takich, którzy mogliby kupić
całą Kalifornię i obkleić każdy milimetr taśmą ze swoim
nazwiskiem.
* * *
To,
z kim Marie szła do łóżka było jej sprawą, ale Miranda martwiła
się o siostrę. Rodzice byli dumni z takiej córki, ale ona nie
koniecznie z takiej siostry. Chciałaby, żeby Marie zakochała się
w kimś i była z nim na stałe, a nie przeskakiwała z łóżka
jednego faceta do drugiego. W sprawach seksu nie raz mogłaby
zawstydzić nawet prostytutkę.
To
było obrzydliwe, ale taka była. I rodzice to aprobowali…
Jak się okazało
tego wieczoru, mieli powód do radości. Josh i Marie mieli się
niedługo pobrać. Byli ze sobą cztery miesiące, ale on zdążył
się w niej niesamowicie zakochać.
Podczas
kolacji myślała o tym, że przez ten dom przewinęło się tylu
kasiastych typów, że wszystko tam powinno się już zamienić w
złoto. Niestety jednak, gdyby nawet chciała, dom był ładny i
elegancki, ale nie pokryty złotem od fundamentów aż po dach. Ci
goście to nie król Midas…
– Studiowałeś
na Yale, prawda, Josh? Uwielbiam Yale. Jest takie amerykańskie.
– To
świetna uczelnia – potwierdził Josh. Spojrzał na Mirandę,
zwracając się do niej: – Z twoimi ocenami to tylko formalności,
żeby cię tam przyjęli. Marie mówiła mi, że świetnie się
uczysz.
Komplement
przyjemnie połechtał jej niedopieszczone ego. Mimo to nie okazała
tego. Upiła tylko łyk soku porzeczkowego, grzebiąc bez entuzjazmu
w swojej sałatce.
– Wcale
nie tak świetnie – powiedziała, spuszczając skromnie głowę.
Marie
poczochrała ją po włosach.
– Miranda zawsze
była skromna. – Pocałowała siostrę w policzek. – Najwięcej
robiła, a nigdy się tym nie chwaliła. W zeszłym roku przed
wakacjami robiła projekt z maturzystkami, Peppą i Chelsea. Dostała
pierwszą nagrodę. Nie stałoby się tak gdyby tamte nie przyznały
się, że nie pomagały jej, a ona zrobiła ten projekt kompletnie
sama. Moja zdolna dziewczynka. – Założyła jej za ucho kilka
kosmyków włosów.
Josh uśmiechnął
się do Mirandy po raz kolejny, nabijając na widelec słynne
canelloni jej mamy. Włożył je do ust i uśmiechnął się znów
bardzo irytująco. Miranda jednak nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Jak mówiłem,
to tylko kwestia czasu – powiedział, gdy już przełknął kolejny
kęs. – Myślę, że kiedy za półtora roku skończysz szkołę,
pomogę ci w wyborze, jeśli chodzi o college. Mam paru znajomych tu
i tam. Wiesz – wzruszył ramionami – teraz nawet z wielkim
talentem trzeba wiedzieć, co i jak. Yale masz jak w banku. Ucz się
tylko, a daleko zajdziesz – poradził, ale w jego oczach nie
zobaczyła ciepła. To było coś innego i ani trochę się jej nie
podobało.
– Dobrze
– odparła, wpatrując się w swoje dłonie.
Nienawidziła się w
tej chwili.
2
Dwa i pół
miesiąca później...
– Dobrej
nocy, królewno – szepcze i całuje ją w policzek na pożegnanie.
Wkłada szybko dżinsy i nie zapina ich nawet, kierując się do
drzwi.
Każdy kij ma dwa
końce, pomyślała Miranda, gdy cienka smuga światła zniknęła w
mroku nocy. Opadła na poduszki, okrywając się pościelą.
Przycisnęła ją mocniej do siebie i zwinęła w kłębek.
Łzy napłynęły
jej do oczu. Nie wiedziała nawet czy bardziej jest zła na niego czy
na siebie, że to trwa już miesiąc, a ona wciąż nie zareagowała
ani nie powiedziała nikomu ani jednego słowa.
Od początku
wiedziała, że Josh był zbyt fajny i jego prawdziwe ja musiało
wreszcie zwyciężyć ponad tą częścią jego osobowości, która
stanowiła jego publiczny wizerunek.
Sukinsyn. Tym był:
sukinsynem bez zasad i skrupułów. Za dnia taki słodki i dobry dla
jej siostry, jego narzeczonej, zaś każdej nocy odwiedzał jej pokój
i... gwałcił ją. Tak, robił to. W tym nigdy nie znalazła się
zgoda Mirandy. Nigdy, ale to nigdy. Był przystojny, i to bardzo –
jej siostra była wymagająca – ale nie podobał jej się. Nawet
jeśli by to przyznała, nie miało to znaczenia. Jej serce miało
już swojego pana. Chłopca, który skradł je jednym spojrzeniem, a
jednak nie mogła go mieć.
* * *
– Skąd
te siniaki? – zapytał Daniel Williams, dotykając jej ramienia w
miejscu, gdzie pysznił się na nim wielki fioletowy siniec. Zaraz
obok był mniejszy przechodzący w zielonkawą żółć – pamiątki
po dotyku Josha.
Odsunęła
się od niego ze strachem.
– Uderzyłam
się o szafę. Bywam bardzo niezdarna – mówi szybko, zakrywając
obolałe ramię szkolnym swetrem.
– Mirando...
– zaczął – To nie są siniaki po uderzeniu o szafę.
– A
tak, teraz pamiętam: to były drzwi. Uderzyłam się o drzwi. Pilnuj
lepiej swojego nosa, bo nie zdasz z biologii, jeśli będziesz
urządzał dochodzenie na temat pochodzenia obrażeń na moim ciele.
– Jestem
twoim przyjacielem... – wyszeptał.
Potrząsnęła
głową.
– Nigdy nim nie
byłeś. Jesteś tylko chłopakiem, który działa mi na nerwy osiem
lekcji w tygodniu. Niczym więcej.
I chłopakiem, o
którym śnię. Co noc.
3
Sprawa
z Joshem wyszła na jaw. Miranda była w ciąży. Wszystkie jej
szanse na lepszą przyszłość i wyrwanie się z tego domu zostały
zaprzepaszczone. Ukochana siostra jej nienawidziła, myśląc, że z
premedytacją rozkochała w sobie jej narzeczonego. A może raczej
jej
narzeczonego. Bo to Miranda była w ciąży, nie Marie. I to Miranda,
a nie Marie słuchała długiego wykładu na temat zabezpieczania się
przed niechcianą ciążą, i to Miranda, a nie Marie została
zmuszona by zostać niedługo panią Manley.
To raniło jej serce
tak bardzo jak nic dotąd.
* * *
Jeszcze
kilka chwil i według prawa, oficjalnie zostanie jego żoną...
– Czy ty, Mirando
Olivio Lincoln bierzesz sobie...
To
się nie dzieje naprawdę, pomyślała z przerażeniem. Miała
siedemnaście lat. Nie chciała być niczyją matką ani żoną. Ci
wszyscy ludzie, jej przyszły mąż, kapłan. Ich tu nie było. Za
chwilę obudzi się w swoim łóżku i nikogo tu nie będzie…
– ...Josha
Patricka Manleya za mężą?
– Tak –
wyszeptała, a słowa ledwie przeszły jej przez gardło ściśnięte
od napływających jej do oczu łez.
– Ogłaszam
was mężem i żoną.
Pocałował ją, a
ona pocałowała jego. Nigdy nie miał się dowiedzieć, że łzy,
które popłynęły po jej policzkach były łzami nieprzemierzonego
smutku, a nie szczęścia, a jej uśmiech, którym go obdarowała
mówił: „Zawsze będę cię nienawidzić, choćbyś nie wiem jak
się starał”.
4
Sześć lata
później...
– Miranda,
telefon! – woła ją teściowa, trzymając Nate'a na kolanach. –
Jakiś Daniel Williams. Mówi, że jest twoim starym kolegą ze
szkoły. Masz, kochanie. Ja pójdę zająć się małym w jego
pokoju.
Zamarła
i odebrała od kobiety z wdzięcznością telefon. Serce zabiło jej
szybko.
– Halo?
– zapytała zdenerwowanym głosem.
– Witaj, Mirando.
Z tej strony Daniel. Daniel Willams.
– Tak,
wiem. Miło cię słyszeć. Co u ciebie?
Tak bardzo boli,
że dzwonisz po trzech latach.
– Nic
specjalnego. Studiuję, trochę eksperymentuję, mam praktyki i dużo
nauki, ale nie jest tak źle. Życie studenckie jest nudne. Szkoda,
że cię tu
nie ma. Spodobałoby ci się tu.
Wykłady są świetne, a biblioteki przepchane książkami. Tu
mogłabyś się wykazać.
Mój mąż to
głupi sukinsyn, który zniszczył mi życie, i nie pozwala mi na
decydowanie o czymkolwiek. Przy życiu utrzymuje mnie tylko życzliwa
teściowa i cudowny synek. Dobrze, że chociaż tobie się powodzi.
– Po co dzwonisz?
– zapytała ze smutkiem.
Dlaczego znów
ty? Kiedy już zdążyłam wszystko sobie poukładać, zakochać się
w swojej teściowej na zabój i całym sercem oddać swojemu synkowi,
znosząc zrzędzącego teścia i męża, którego nienawidzę, ty
pozwalasz mi mieć nadzieję.
Westchnął.
– Za
dwa dni przyjadę do Sacramento. To niedaleko od San Francisco, więc
wpadnę na kilka dni. Pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać.
Wypić kawę i porozmawiać. Co ty na to?
– Dzwonisz po
trzech latach, żeby wypić ze mną kawę?
Milczał
chwilę.
– Chciałem
porozmawiać... Czy zrobiłem coś nie tak?
Nie
odpowiedziała. Nacisnęła czerwoną słuchawkę i odłożyła
telefon. Zamknęła się w łazience i siedziała tam dobre
dwadzieścia minut. Dłonie trzęsły jej się jeszcze długo, zanim
zrozumiała, że nie boi się wściekłości Josha, ale swoich uczuć
do Daniela.
Kochała
go. Wciąż kochała.
* * *
– Chodź
tu, ty dziwko.
Josh był pijany.
Czuła od niego alkohol.
– Kurwa,
chodź tu. Ile mam czekać?!
Była
odrętwiała ze strachu, ale zmusiła się by ruszyć się z miejsca.
Jeśli nie wyżyje się na niej, może pobić swoją matkę. A już
dość było by ktokolwiek ją osłaniał i bronił.
Podeszła
do niego bliżej, a on uderzył ją w twarz. Upadła na podłogę.
Poczuła, że policzek jej pulsuje, a warga piecze. Strużka krwi
popłynęła z niej bardzo szybko. Jęknęła z bólu, kiedy
pociągnął ją za włosy by wstała.
Rzucił
na podłogę kopertę z listami.
– Co
mi powiesz, szmato? Dobrze ci się romansowało z tym twoim
pierdolonym amantem? Chodź tu, ty ladacznico, jeszcze nie
skończyłem. – Zacisnął rękę na jej szyi, gdy chciała się
wycofać.
– Josh,
ja nie mogę oddychać...
– Stul
pysk! – wrzasnął. – Pytam jeszcze raz: dobrze ci się z nim
romansowało, kurewko?! Udajesz świętą, a po kątach pisujesz
liściki z jakimiś kutasami, co? Mam ci przypomnieć, co mi, kurwa,
obiecywałaś kilka lat temu? I to ma być twoja pierdolona
wierność?! – Wskazał na listy na podłodze. Listy od Daniela
Williamsa. – A masz, ty suko.
Kolejne
uderzenie pogłębiło ból. Upadłaby na podłogę gdyby nie to, że
mocno ją trzymał.
– Josh,
skarbie, wystarczy. Miranda wszystko doskonale zrozumiała. – Jego
matka próbowała załagodzić sprawę. – Proszę, bądź ciszej.
Obudzisz małego.
– Zamknij się i
ty. Wcale nie jesteś lepsza. Spierdalaj zanim ci coś, kurwa,
zrobię. Matka za pięć dwunasta. – Znów złapał Mirandę za
włosy. – Jeśli z nimi możesz się bździć, to i ze mną też.
Zaciągnął ją do
sypialni i popchnął na łóżko. Nie protestowała, gdy ją
dotykał. Doczekała się końca, gdy wreszcie zasnął twardo, wciąż
kompletnie pijany, i ubrała się. Zeszła na dół, gdzie
Anne-Clarisse (jej teściowa) czekała na nią z woreczkiem lodu.
Przyjęła go z wdzięcznością i przyłożyła do prawej części
twarzy, która była spuchnięta i pulsowała z bólu.
I to wszystko
znosiła dla Daniela Williamsa? Bo bała się, że nie będzie mogła
być z nim szczęśliwa? Bo trzy lata minęły jej jak wieczność, a
jednak były piękne, bo nie było go w jej życiu?
Obiecała sobie
tylko, że to ostatni raz, gdy pozwoli Joshowi się tak traktować.
Nie mogła liczyć na nikogo prócz teściowej, która była przecież
tylko kobietą doświadczającą wyjątkowego przedmiotowego
traktowania przez męża, który był taki sam jak syn.
Miranda była jej
bardzo wdzięczna za wszystkie te razy, kiedy ją broniła, ale nie
mogła robić tego zawsze. Przez lata dostawała tęgie lanie od
mężczyzny, którego kiedyś musiała bardzo kochać. Kompletnie za
nic...
Ona
zaś zasługiwała na to, co jej się stało. Nigdy nie powiedziała
nikomu, jakim potworem było jej mąż, bo to nigdy nie dotyczyło
ich synka. Był dla niego dobrym tatą, dlatego ona przez ostatnie
lata wytrzymywała to... wszystko.
Uderzył
ją po raz pierwszy rok po ślubie. Wtedy już nie była jego
królewną.
I
nigdy już nie miała nią być.
* * *
– Przepraszam.
– Mówisz to od
tygodnia – powiedziała zimno Miranda.
Josh spojrzał na
nią z autentyczną skruchą.
– Naprawdę jest
mi przykro.
– A mi nie. Cóż,
najwyraźniej sobie na to zasłużyłam.
Wyszła, do
ostatniej chwili udając obojętność. Gdy oparła się o ścianę
tuż za rogiem, łzy popłynęły.
Próbowała być
silna, ale bała się go. Każdy dzień z nim był jak rosyjska
ruletka. Nigdy nie wiadomo, na co wypadnie.
5
– Znów
cię pobił. – Daniel przytulił ją tak opiekuńczo, że na sam
ten gest miała łzy w oczach. – Co znów zrobiłaś? Czyżby
jaśnie pan gniewał się o pyłek kurzu na telewizorze?
– Nie,
Josh nie jest taki drobiazgowy. Zasłużyłam sobie na to.
Spojrzał
na nią w szoku. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał w oczy.
– Mirando,
czy ty się słyszysz? Uważasz, że zasłużyłaś na te jego
ciężkie łapy, których nie może od ciebie oderwać? Ciągle to
robi. Proszę cię, złóż pozew. Odejdź od niego. Wiesz, że
zrobiłbym dla ciebie wszystko. Pomogę ci, ale ty musisz zrobić
pierwszy krok, kochanie.
– Nie
mogę – wyszeptała, łkając cicho. – Procesy będą trwać
latami. On mi nie pozwoli odejść tak łatwo. Co z Nate’em? On
potrzebuje taty i mamy, a jeśli zdecyduję się na rozwód, on mi go
odbierze.
– Uspokój
się. – Przytulił ją mocno. – Prawo jest po twojej stronie. To,
co robi, jest niewybaczalne.
– Może
się zmieni – szepcze ona z nadzieją, choć wie, że próbuje się
okłamywać. – Nie zawsze taki był.
– Nie
– odparł stanowczo. – Tacy ludzie się nie zmieniają. Nawet
jeśli nie położył jeszcze ręki na Nathanie, to tylko kwestia
czasu. Później dom już zawsze będzie mu się z tym kojarzył. Z
matką, która boi się własnego cienia i ojcem, który pije i
tłucze oboje na zmianę. Cholera, chcesz tego? – Jego spojrzenie
było ciemne, głos ostry, a ręce zaciśnięte na jej podbródku.
Odsunęła
się od niego i spojrzała w bok.
– Nie
wiem, dlaczego mi to wszystko mówisz. Jesteś taki jak on. Taki sam,
nie inny.
Spojrzał
na nią z takim bólem w oczach, że samo to spojrzenie ją zabolało.
– Danielu,
przepraszam. Poniosło mnie, to wszystko. Nie chcę odejść od
Josha, choćby miał mnie codziennie bić. Często tego nie robi.
Tylko, jeśli jest pijany i wściekły. To zdarza się rzadko, a Nate
go kocha. Jest jego ojcem i jest dla niego dobry, chce dobrze. A ty
powinieneś odejść, bo wszystko, co sprawia, że chcesz dobrze dla
siebie, sprawia, że wszystko obraca w proch moją rodzinę.
Daniel
kręci głową.
– Wybierasz
jego? Tego potwora? Świetnie. Jeśli tego właśnie chcesz. –
Zaciska zęby. – Życzę udanego małżeństwa, mam nadzieję, że
zatłucze cię na śmierć. A teraz wyjdź.
Kiwnęła głową.
Taki właśnie miała zamiar.
Mimo jego ciężkich
słów, nie czuła bólu. Czuła jedynie, że jest głupia. Josh
nigdy nie był dla niej dobry, nigdy też nie miał być. A mimo
wszystko to zawsze był on... Ten, którego kochała.
Ubrała kurtkę i
buty, a potem cicho zamknęła za sobą drzwi. Usłyszała jego krzyk
frustracji i dźwięk tłuczonego szkła. Potem kolejne. I znów
krzyk.
Wiedziała, że
miłość boli, bo ją raniła przez tak długi czas, ale teraz
nareszcie uwolniła się od kłamstw i życzyła Danielowi by ból
obszedł się z nim łagodniej niż z nią samą.
6
Rok później...
Stała
obok łóżka szpitalnego swojego teścia i zastanawiała się, co
teraz będzie. Stary Manley umarł, a jego syn nie wydawał się być
ani trochę tym zmartwiony. Ona nie wiedziała, co tak naprawdę
powinna o tym myśleć, podczas gdy jego żona zalewała się łzami
i całowała jego martwą, wypielęgnowaną dłoń. Minęła godzina,
a ona nie czuła kompletnie nic. Była odrętwiała.
Jeden
z dwóch tyranów poszedł do odstrzału. Został jeden.
– Mamo, czy
dziadek pójdzie teraz do nieba? – pyta mały Nate, gdy stanęli
obok grobowca rodzinnego Manley’ów, gdzie senior został właśnie
pochowany.
– Dobrzy
ludzie do niego pójdą, kochanie – szepcze kobieta w odpowiedzi.
– Dziadek
przecież był zły – zdziwił się chłopiec, nie rozumiejąc
ukrytego znaczenia słów swojej matki.
Uścisnęła
mocniej dłoń chłopca.
– Nigdy
nie powtarzaj tego głośno, Nate. Masz prawo myśleć o dziadku, jak
chcesz, ale wolę byś zapamiętał, że był...
– ...
pierdolonym szowinistą i damskim bokserem.
Przed
nimi stał blady Josh, a jego jasne włosy lśniły w słońcu jak
złoto. Szare oczy ukrywały emocje, tak samo jak jego twarz.
Przystojny, ale mroczny. Miranda poczuła przyśpieszone bicie serca
na sam jego widok.
– Nie
mów tak do dziecka, Josh – mówi cicho Miranda. Ton jej głosu
jest jednocześnie karny, ale i spokojny. Sama przecież tak właśnie
myślała o zmarłym teściu.
– Przepraszam
– mruczy w odpowiedzi, co ją zaskakuje. Nie był skory do
przeprosiny. – Posłuchaj, młody, idź do cioci Isabelli. Tata
musi porozmawiać z mamusią, okej?
– Dobrze, tato.
Chłopiec posłusznie
idzie do ciotki, która przyjmuje go z otwartymi ramionami. Znikają
wśród innych żałobników.
Miranda
przygryza wargi. Nie wie, czego się spodziewać. Jego przeprosiny
zdziwiły ją do tego stopnia, że w pierwszej chwili pomyślała, że
jest po prostu w żałobie po ojcu, ale po tym, co powiedział, nie
mogła być tego pewna. Czy mogła być?
Wpatrywała
się w niego ze spokojem; żadne uczucia nie potrafiły wziąć góry
w jej wewnętrznej walce. Na zapas nie warto się martwić.
– Jak
długo?
– Nie rozumiem.
– Jak
długo mnie nienawidzisz – oznajmił, jakby to była pewna rzecz.
To sprawiło, że nie chciała kłamać, bo wiedziała, że on też
wiedział tak dobrze jak on, co jest między nimi.
– Gdy mnie
pocałowałeś po raz pierwszy – odpowiada zgodnie z prawdą. –
Nienawidziłam cię, bo Marie wcale nie zamierzała wiązać z tobą
przyszłości, a ty wcale nie byłeś jej wierny. I wiedziałam, że
kocham innego.
– Daniel
Willams – stwierdził. – Twój kolega ze szkoły. Ten od
listów... Nowy chłopak Marie.
– On
– przytaknęła.
Gdy
przyszła kolej na najtrudniejsze pytanie, głos mu zadrżał,
zdradzając zdenerwowanie.
– Czy... Kochasz
go? Daniela?
– Nie. –
Pokręciła głową. – Już nie. Kiedy wreszcie on pokochał mnie,
ja przestałam czuć tę potrzebę. To było wcześniej, ale dopiero
wtedy na pewno to wiedziałam.
Wypuścił
z ust powietrze, które nieświadomie wstrzymał na czas tej
odpowiedzi.
– Rozumiem.
– Spojrzał na nią. – Za późno już na przeprosiny. To
wszystko, co musiałaś znosić przez te lata... to już nie wróci,
tego się nie da naprawić. Skoro już jeden z tyranów umarł, czas
by i drugi przeszedł na emeryturę. – Jego spojrzenie sięgało
znacznie dalej niż ponad zachód słońca. Sięgało w przyszłość.
– Pozostaje mi tylko się pożegnać.
– Po-pożegnać? –
wyszeptała, patrząc na niego. Nagle zbladła.
– Postanowiłem,
że poszukam swojego miejsca gdzieś indziej. Zawsze tego chciałem,
to ojciec mi uniemożliwiał spełnienie tego marzenia. Jednak teraz,
gdy ten sukinsyn gnije wśród takich samych jak on robali, ja jestem
wolny. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zbliżę się do
niego charakterem tak jak niegdyś, gdy byłem jego wierną kopią.
– A
co ze mną? Co z Nate’em?
– Jesteś
silna, Mirando. Znacznie silniejsza niż ci się wydaje; Nate z
charakteru jest taki jak ty. Co do pieniędzy... Wszystko należy do
ciebie, nie musisz się martwić o przyszłość. Moja matka już o
tym wie, prawnik też. Obiecali dopilnować, by wszystko było jak
powinno.
– Nie
chodziło mi o pieniądze. Zniszczyłeś mi życie. Nie czas by je
naprawić?
Na jego twarzy
maluje się napięcie, zanim może odpowiedzieć:
– Kiedyś
zrozumiesz, że łatwiej jest odejść, kiedy niszczy się wszystko,
co się kocha niż wtedy, gdy to niszczenie jest jedyną rzeczą,
którą się kocha.
– A co z naszym
małżeństwem?
– Nie da się go
naprawić, a jeśli zostanie unieważnione, w przyszłości będziesz
mogła wziąć kolejny ślub. Z mężczyzną, który będzie o ciebie
dbał, troszczył i kochał.
– Nie zamierzam
brać ślubu drugi raz – powiedziała stanowczo.
Uśmiechnął się
blado.
– Teraz tak
mówisz. Później będzie to brzmieć nieco inaczej.
– Poczekam na
ciebie – obiecała. – Możemy spróbować jeszcze raz. Kiedy
wrócisz.
Pokręcił głową.
Wiedział, że nie do końca do niej dotarło to, co powiedział.
– Nie wrócę tu,
Mirando. Nigdy już tu nie wrócę. I lepiej będzie, jeśli tak się
stanie. Ty będziesz mogła żyć swoim życiem. Sean przyjedzie tu
za tydzień z papierami dla ciebie. To akt własności domu i inne
rzeczy. O przyszłość nie musisz się martwić, ty i Nate jesteście
bezpieczni.
– A ty? Co z tobą?
– zapytała z goryczą.
Nachylił się i
pocałował ją w czoło.
– Zawsze martwisz
się o innych. Właśnie w tym się zakochałem. I mam nadzieję, że
inny mężczyzna też dostrzeże właśnie tę cechę.
– Nie będzie
nikogo innego. Nie będzie żadnego, jeśli wyjedziesz.
– Próbujesz
mnie szantażować? – zaśmiał się cicho. – Tak, jeśli Nate
jest taki jak ty w każdym calu, nie będzie umiał nawet udawać.
Milczała przez
chwilę.
Kiedy się
odwróciła, Josh Manley raz na zawsze wymaszerował z jej życia.
Odprowadzała go wzrokiem aż wsiadł do srebrnego range rouvera i
wyjechał poza bramy miasteczka.
Wychodząc z
cmentarza, jej wzrok powędrował ku jej byłej miłości: Daniel
Williams miał ten sam uśmiech na ustach, gdy po raz drugi wkroczył
w jej życie. Marie mówiła coś do niego, ale on patrzył prosto na
Mirandę i nie widział niczego prócz niej. Choć teraz było już
za późno.
Miranda spojrzała
na zachodzące słońce i uśmiechnęła się z zadowoleniem. W tej
chwili Miranda Stone znów miała szesnaście lat, była wolna, a
przed nią ciągnęła się droga do dobrej przyszłości. Nie była
Mirandą Manley; nie miała dziecka; mąż nie rujnował jej życia
przez lata, a ona nie zakochała się nieszczęśliwie w mężczyźnie,
który wykorzystał ją kiedyś do zaspokojenia swojej żądzy, a
który teraz przytulał jej siostrę (Marie) i patrzył na nią –
na Mirandę, nie na Marie – spojrzeniem, którym to ona kiedyś go
obdarzała; spojrzeniem pełnym bólu, miłości i smutku.
Być może, gdyby
wszystko ułożyło się inaczej, to ją teraz by przytulał, a to
jej siostra stałaby w miejscu, w którym stała teraz ona, Miranda,
i to ona z uśmiechem stwierdziłaby, że wszystko dobre, co się
dobrze kończy. Ale to nie było ważne. Przeszłość była
przeszłością, przyszłość zaś dalej była przyszłością.
Czekała ją dobra przyszłość, czuła to.
Jej synek siedział
na kolanach Isabelli na tyłach półciężarówki ciotki Marthy.
Miranda podeszła tam, a synek wyskoczył z półciężarówki i
przytulił się do matki, gdy ta otworzyła przed nim ramiona.
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy.
Ale
jej podróż dopiero rychło się rozpoczynała...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz